
Niedziela na strychu.
To są chyba ostatnie zimne tygodnie w tej połowie roku, niebawem przyjdzie wiosna. Postanowiłam wykorzystać niedzielę na przejrzenie książek z strychowej biblioteczki w rodzinnym domu. Znalazłam tę moją jedyną – ulubioną książkę z dziecinnych lat.
Kawa w dłoń i ruszyłam na podbój dębowych jarów w towarzystwie zwodników, rusałek i wstydnic. Jak dawniej, ramię w ramię…
Czytałam ją całą kilkadziesiąt razy i znam chyba każdy wątek w niej zawarty. Towarzyszyła mi w pierwszych wyjazdach, w których nie byłam pod opieką rodziców – sanatoria, kolonie i obozy. Zabierałam ją nie tylko dla wspaniale spisanych legend, ale również dla ilustracji oraz jej jednej dodatkowej ale również fenomenalnej zdolności… Ona pachnie rodzinnym domem i zawsze koiła tęsknoty za najbliższymi. Dopiero teraz trzymając ją w ręku zauważyłam, jak bardzo ją sfatygowałam. Muszę się tym zająć, więc tym razem wcielę się w introligatora by uratować moją przyjaciółkę z dziecięcych lat.
Pozdrawiam, Ania.



4 komentarze
Dorota
Takie skarby są bezcenne! Przesiąknięte wspomnieniami :) Krew Lubuszan w żyłach, a tej pozycji nie znam… trzeba nadrobić! ;)
Projekt Cacko
Koniecznie! Wsiąkniesz w nią – tym bardziej że to Twoja krew ;)
Jan Machyński
To jest niesamowite jak bardzo potrafimy się czasami przywiązać do rożnych rzeczy i jak niekiedy wielkie emocje nami trzęsą, gdy je odnajdziemy po dłuższym czasie zapomnienia. Znam to uczucie! :)
Projekt Cacko
Nie wybaczyła bym sobie, gdybym ją zawieruszyła :( Zła jestem strasznie, że i tak długo leżała w zapomnieniu. Grunt że jest już w naprawie i niebawem zyska nowe oblicze :)